Organizator:

Powrót zwycięzcy

Podziel się

Rozmowa z Wojciechem Wojciańcem, mistrzem Polski seniorów, zwycięzcą CAVALIADA Grand Prix w Krakowie i Warszawie. O startach w finale Pucharu Świata, o tym, jak mało dzieliło go od wygranej w Grand Prix Poznania, o kwalifikacji olimpijskiej, niezwykłej więzi z Chintablue i o Cavaliadzie w Krakowie, która już za kilka dni.

CAVALIADA: Zwycięstwo w Grand Prix Krakowa, wygrana w Grand Prix Warszawy, awans do finału Pucharu Świata w Goteborgu, a na zakończenie sezonu otwartego zdobyty złoty medal Mistrzostw Polski Seniorów. To sprawiło, że stałeś się prawdziwym bohaterem zeszłorocznych rozgrywek CAVALIADA Tour i nie tylko. Który z tych sukcesów był dla Ciebie najtrudniejszy do osiągnięcia?

Wojciech Wojcianiec: Myślę, że najtrudniejsza była walka o awans do finału Pucharu Świata. Kwalifikacje zaczynają się już maju, kiedy nie mamy na nie czasu, ponieważ bierzemy udział w Pucharach Narodów lub wolimy pojechać na zawody wyższej rangi, które odbywają się u nas, a nie gdzieś daleko na wschodzie. Tak naprawdę wszystko zależało od moich wyników na Cavaliadzie w Warszawie. Przez to było bardzo nerwowo. Pierwszego dnia udało się wygrać konkurs kwalifikacyjny, a następnie Grand Prix. Było to naprawdę trudne. Tylko ja i Radosław Zalewski pokonaliśmy parkur podstawowy bezbłędnie. Przy takiej rozgrywce poziom stresu był wyższy, ponieważ tylko jeden błąd dzieli Cię od wygranej. Nie wiedziałem jak ugryźć tę rozgrywkę, nie widziałem też przejazdu mojego rywala. Okazało się, że we dwójkę mieliśmy zrzutkę, ale mój czas był lepszy. Naccord (Melloni) był wtedy w wyśmienitej formie. Dzięki temu zwycięstwu, awansowaliśmy do finału Pucharu Świata.

C: Jakie emocje towarzyszyły Tobie podczas przejazdów w Goteborgu? Czy można te parkury porównać z tym, co spotykasz na zawodach w Polsce?

WW: Każdy start podczas Cavaliady jest wymagający i przynosi duże doświadczenie koniom, które wchodzą w duży sport. Specyficzne hale, trudne parkury (szczególnie w Poznaniu), atmosfera, pełne trybuny, szum ludzi. Zdecydowanie jest to cenne doświadczenie dla koni, ale też dla jeźdźców. Co od razu robiło olbrzymie wrażenie podczas finału Pucharu Świata to bardzo techniczne parkury, które od pierwszego dnia miały maksymalne wysokości przeszkód na poziomie 160 cm. Dodatkowo, były zbudowane z ogromnych, kolorowych przeszkód, obok których stały duże drzewa i bogata roślinność. To naprawdę robiło wrażenie i było stresujące dla Naccorda. Przez to zdarzały nam się błędy na pierwszych przeszkodach. Czułem jego niepewność, która stopniowo malała. Prawie wszystko udało nam się pojechać według planu i ostatecznie w naszym debiucie zajęliśmy 18 miejsce. Mieliśmy nadzieję na trochę lepszy wynik, ale jak na pierwszy raz nie mogę narzekać.

C: W następnej kolejności skupiłeś się na kwalifikacji olimpijskiej, której zwieńczeniem był Twój start podczas CAVALIADY w Poznaniu.

WW: To było bardzo trudne wyzwanie. Walka toczyła się do końca grudnia. Chęć osiągnięcia tego celu przysporzyła mi kłopotów. Czasami im bardziej człowiek czegoś chce, tym potem gorzej wychodzi. Na wcześniejszych zawodach kwalifikacyjnych we Wrocławiu bardzo zależało mi na tym, by wygrać i faktycznie miałem lepszy czas. Niestety, po drodze zdarzyła nam się jedna zrzutka, która zepchnęła mnie na dalsze miejsce. Do Cavaliady w Poznaniu podszedłem już inaczej i nastawiłem się, by nie wygrywać za wszelką cenę. Moim celem było przejechać na zero i na tym się skupiłem. W rozgrywce jechałem jako pierwszy, więc mogłem narzucić tempo rywalom. Chciałem bardziej agresywnie podjechać do ostatniej przeszkody i w tym momencie kibice na trybunach zaczęli klaskać. Myśleli chyba, że to była ostatnia przeszkoda. Chinta trochę się zdziwił, bo z reguły jak słyszy brawa to odpuszczam i robię zakręt, a tu dalej ma sygnały, by galopować. Przez to musiałem zwolnić i przytrzymać go do ostatniej przeszkody – i właśnie w tym momencie straciłem swoją wygraną. Mimo tego, był to mój najlepszy start w życiu na Cavaliadzie w Poznaniu, który dał mi drugie miejsce w rankingu olimpijskim. Przepisy mówią, że zdobyłem kwalifikację olimpijską zarówno z Chintablue, jak i z Naccord Melloni. Sprawy się skomplikowały w momencie, kiedy Ukraina nie wystawiła swojej drużyny, przez co według przepisów, im przysługuje moje miejsce indywidualne. Czekamy na informację, jak ta sprawa zostanie rozstrzygnięta.

C: O klasie zawodnika świadczy między innymi to, że potrafi wygrywać na różnych koniach, czego Ty jesteś przykładem. Grand Prix w Krakowie wygrałeś na Cassio Melloni, w Warszawie na Naccord Melloni, a drugie miejsce w Poznaniu zająłeś na Chintablue. Jaka jest recepta na takie wyniki i czy masz wśród swojej stawki jakiegoś ulubieńca?

WW: Przede wszystkim trzeba mieć jak największą liczbę koni na poziomie Grand Prix. Wtedy możemy nimi swobodnie maneżować i nie dopuszczać do tego, że startują na zawodach tydzień w tydzień i są przemęczone. Zależy nam, by cieszyły się z tego, że są na zawodach, a nie jechały na nie za karę. Po tak niesamowitych wynikach w zeszłym roku w marcu, stawiałem na Naccorda. Niestety problemy zdrowotne szybko zmieniły nasze plany. Na szczęście Chinta od początku sezonu spisywał się wyśmienicie. Uwielbiam go. Jest bardzo wyluzowany i wesoły. Skakanie na nim to prawdziwa przyjemność. Uwielbia brykać po udanym przejeździe. Kompletnie nie łapie nerwowej atmosfery zawodów. Po tylu razem spędzonych latach ufa mi w 100%. Wie, że nie popełnię błędu, który mógłby mu wyrządzić krzywdę.

C: Po przerwie wracasz na Cavaliadę. Już za moment zobaczymy Cię ponownie w Krakowie, gdzie w zeszłym roku wygrałeś Grand Prix. Jak wspominasz pierwszą edycję w tej nowej lokalizacji?

WW: Krakowska hala jest rewelacyjna, zdecydowanie najlepsza w Polsce. Możliwości parkuru są ogromne. Gdyby rozprężalnie zrobić w innym miejscu, to TAURON Arena zdecydowanie nadaje się na najważniejsze imprezy jeździeckie typu finał Pucharu Świata. W zeszłym roku w rozgrywce jechałem za Jarkiem (Skrzyczyńskim, przyp.red.). Było to dla mnie duże ułatwienie, bo widziałem, że zaryzykował i urwał foule do ostatniej przeszkody. Wiedziałem, że od początku po szeregu muszę jechać do przodu, żeby mi to wyszło lepiej. Dzieliły nas ułamki sekund i wraz z Cassio Melloni udało nam się wygrać. W tym roku wezmę ze sobą Chintablue. Zobaczymy czy powtórzymy ten sukces.